Anna Tomkowiak, Po takim weselu - koniecznie poprawiny!

W pewien piękny piątek miałam okazję podziwiać  z perspektywy pierwszego rzędu  poznańskiego Teatru Wielkiego „Wesele Figara”, czyli operę Wolfganga Amadeusza Mozarta, do której libretto napisał Lorenzo da Ponte na podstawie sztuki Pierre’a Beaumarchais’go.
Oglądane przeze mnie przedstawienie wyreżyserował Marek Weiss- Grzesiński, mający w swoim dorobku także „Czarodziejski flet”, „Aidę” oraz „Traviattę”. Z obsady warto wspomnieć o  Wojciechu Gierlachu odgrywającym rolę Figara, Natalii Puczniewskiej - Zuzannie oraz Romie Jakubowskiej-Handke, czyli Hrabinie Almavivie, której piękny sopran zdobył moje serce.
„Wesele Figara” należy do oper buffo, czyli przedstawień komediowych. Często eksponowanym wątkiem bywa  w nich historia miłosna, która w przypadku dzieła Mozarta nie jest tak prosta, jak moglibyśmy się spodziewać. Z jednej strony mamy kochającego Figara, który darzy miłością swą wybrankę - Zuzannę, a z drugiej - żonatego Hrabiego, ulegającego względom młodych kobiet w jego otoczeniu.
Muzyka Mozarta doskonale współgrała z historią Beaumarchais’go.  Nie było w niej ani jednej zbędnej nuty.  A charakterystyczne dla tego kompozytora barwy muzyki sprawiały, że każda dusza znajdująca się na widowni mogła się radować – podobnie jak na dźwięk wyśpiewywanych po włosku fraz – bo czy jest piękniejszy język, którym można mówić o miłości, nawet  tej nieszczęśliwej. Mam tu na myśli w szczególności arię Hrabiny Almavivy, którą wyraża swój ból z powodu niewierności męża. Bohaterka  niczym dobra wróżka z „Kopciuszka” urzeka swoją postawą i pogodą ducha, utrzymywaną mimo wszystko. Pomaga uciec Zuzannie od hrabiego, któremu bardzo zależy na zachowaniu prawa pierwszej nocy.
Całość nie ukazywałaby tradycyjnego piękna opery, gdyby nie kostiumy typowe dla epoki Mozarta oraz scenografia, pozwalająca przenieść się widzowi w inny świat – szczególnie z perspektywy pierwszego rzędu. Czasami zapominałam o granicy między mną a aktorami, mimo że dzieliła nas orkiestra. Wciąż pozostaję pod wrażeniem chwili, gdy jedna z postaci śpiewając swoją partię wskazywała na mnie palcem i srogo patrzyła w moim kierunku (nie gwarantuję, że nie było więcej osób siedzących w mojej okolicy, mających podobne odczucia). Pewność siebie wróciła do mnie w momencie, gdy okazało się, że nie jestem jedyna, bo ten sam aktor po chwili podobnie wyróżnił kilka osób po drugiej stronie widowni .
Jestem naprawdę szczęśliwa, że udało mi się obejrzeć sztukę tak rewelacyjną, wyróżniającą się  na tle tych, które miałam okazję widzieć w ostatnim czasie. Można ją polecić każdemu, kto docenia operę i klasyczne piękno. Warto też, aby niewiele wiedzący o operze młodzi ludzie poznawali tę dziedzinę sztuki na podobnych wzorcach - szczególnie w czasach, gdy tak popularna jest kultura masowa. Spora część moich rówieśników słysząc o muzyce klasycznej myśli: „Ale nudy, to dla ważniaków”.  Na szczęście są też tacy, z którymi  zdarza się zachwycać teatrem, rozprawiać o sztukach, które widzieliśmy, odradzać te, które nas rozczarowały. Widzę, jak bardzo sztuka wysoka wpływa na młodych ludzi, uwrażliwia na piękno, wyrabia gust, podpowiada, co jest w życiu ważne. Uczy historii, wprowadza w świat dawnej mody, zwyczajów. Poza tym chyba dobrze będzie się pochwalić na maturze znajomością takich tekstów kultury jak „Wesele Figara”. Przy nich bledną kiepskie filmy i czytadła:) Ja z pewnością po tak udanym Mozartowskim weselu mogę zapytać jedynie: to, kiedy poprawiny?
Anna Tomkowiak kl. 2d
Źródło ilustracji: http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Mozart_libretto_figaro_1786.jpg

Komentarze

Popularne posty